Ja wczoraj wygospodarowałam trochę czasu, żeby zrobić sobie Mikołajki w lesie, ale pogoda po pięknym, słonecznym poniedziałku wykręciła takiego psikusa , że nie było sensu jechać do lasu- i tak mało co było widać przez sypiące w oczy to białe …. (Henryk będzie wiedział, co wstawić w miejsce kropek ). Zdecydowałam się więc na drogę powrotną z pracy przez Lisią Górę. W duchu liczyłam na upolowanie jakichś boczniaków, bo już od dawna jestem ich bardzo ciekawa, ale się przeliczyłam. Znalazłam tylko sporo lakownic spłaszczonych i jakichś hubiaków, wyglądających spod wielkich śnieżnych czap, jakieś łuskwiaki w stanie agonalnym, kępkę maślanek, próchnilce maczugowate i długotrzonkowe. Widziałam pojedyncze, malutkie uszka bzowe, jeszcze nie do wzięcia- chyba u nas się dopiero zaczynają. Niestety, moja piękna kłoda, zwykle bogato obrośnięta uszakami, znikła
Zimowa Lisia Góra sprawia przygnębiające wrażenie: tam, gdzie jeszcze niedawno biła w oczy świeża, soczysta bujna zieleń, a całkiem niedawno oszałamiały barwy jesieni i niemal ogłuszał śpiew ptaków, tam teraz sterczą czarne konary, a w uszach dzwoni cisza, przerywana z rzadka smutnym kwakaniem kaczuszek marznących na Wisłoku. Zimno, ciemno, mokro, smutno…
Tak było:
tak jest:
Zmarzłam na kostkę. Na szczęście trafiła się nagroda na rozgrzewającą, pachnącą zupkę:
A boczniaki znalazłam wracając- paradoksalnie przy jednej z najruchliwszych ulic w mieście Ale nic to, przynajmniej przyjrzałam się, jak wyglądają i jak rosną, „oswoiłam oko”
Przy okazji zamieszczam fotki mrożonych gąsówek mglistych, znalezionych 3 grudnia na moim osiedlu