Dziś po pracy nie zdzierżyłam i mimo nisko wiszących chmur, poszłam do lasu. Jeszcze dobrze nie weszłam między drzewa a już w niebiosach otworzyły się zawory i pooooszło! Najpierw powoli… jak w „Lokomotywie” Tuwima, potem zdecydowanie raźniej, a gdy wkroczyłam do mojej miejscówki koźlarza czerwonego, w której ruszyło z kopyta, lało już zdrowo. Ale co tam deszcz, skoro co rusz moje oczy namierzały kolejne i kolejne czerwone łepetynki. Niestety fotek za wiele nie mam i z powodu deszczu, i z powodu padnięcia baterii. Cóż, nie zamierzałam dzisiaj iść do lasu.
To, co widać w koszyku, to w mniej więcej z 1/3 czasu pazerniczenia. Ilościowo – 3/4 koszyka: dominują koźlarze czerwone, poza tym maślaki, borowiki, kilka ślicznych podgrzybków brunatnych [wreszcie!] i 1 [słownie: jedna] kurka.
Warto było zmoknąć! Na kartę trafiły też dwa grzybki, które bardzo lubię – świecznica rozgałęziona i łuskwiak ognisty. Zauważcie, jak wypiękniała moja parka z przedwczoraj – koralówka i muchomor.