19 kwietnia 2018

Ale miało być o grzybkach. Chodzę po tym lesie sosnowym, wypatruję oczy. Nic! Podejmuję decyzję, by zejść w niżej położoną część lasu, może tam w ściółce coś jeszcze wilgoci zostało. Bingo! Na początek jedna piestrzenica, dość mocno przypalona słońcem. Szukam dalej. Po 15 minutach druga, w trochę lepszej kondycji. Miałam już dość, stwierdziłam, że dość tego włóczenia się bez efektu. Wróciłam do drogi i wtedy znalazłam cudnej urody stanowisko.
Nadal rośnie sporo twardnicy bulwiastej, ale widać, że susza daje się jej we znaki.
Na znanym mi pniaczku pojawiły się żagwie orzęsione. Miło z ich strony.
Oczywiście nie mogłam nie zlustrować miejscówki smardzówki. Przyznam, że tak czarnego scenariusza nie zakładałam. Niestety Gonzo wykrakał smardzówkowy armageddon. Najpierw myślałam, że na moim terytorium pojawił się jakiś Obcy, ale jako że moje drugie imię to Upór, znalazłam dowody, że to susza załatwiła sprawę.
Tylko siąść i płakać. Parę innych grzybasków, również pod wyraźnym wpływem palącego
Cztery godziny w lesie, więc znalezisk niewiele. Las woła o deszcz!