Wczoraj po południu ochłodziło się, deszcz wisiał w powietrzu, więc postanowiłam wykorzystać chwilę wolną od upału i wpaść do lasu. Na początku znalazłam trochę pieprzników jadalnych, ametystowych i pomarańczowych – tych najwięcej, pewnie dlatego, że ich nie zbieram. Pod koniec wypadu znalazłam jeszcze blade, pokażę wszystkie 4 odmiany razem.
Mimo ostatnich temperatur pokazało się trochę grzybków przede wszystkim „karcianych”.
Co jakiś czas trafiały się gołąbki zielonawe [przepyszne, polecam!] i koźlarze grabowe.
Pisałam niedawno, że szukam od 3 lat pewnego grzybka. Dziś, gdy misja lata 2017 w Beskidzie Niskim została zrealizowana, mogę zdradzić tajemnicę: obiektem moich poszukiwań był szyszkowiec łuskowaty. Uczucie, gdy zobaczyłam parkę szyszkowców na skarpie, bezcenne a skok adreanaliny… Każdy, kto szuka czegoś długo a potem wreszcie znajduje wie, jaka to nieziemska frajda! Mimo niesprzyjających warunków sesja cennego znaleziska [CzL – R, ochrona częściowa] trwała dobrych parę chwil. Teraz Was pozanudzam monotematycznie.
Prawda, że ciekawy grzybek? Kolejne znaleziska należały do kategorii…
pachnących mniej wdzięcznie.
I jeszcze trochę nadrzewnych. I jeden jedyny rulik nadrzewny – dla Pawła.
W lesie byłam krótko, ale wracałam w pełni usatysfakcjonowana. Czego na przyszłość sobie i Wam życzę.