Łuszczakowy zawrót głowy
Ale zacznijmy od początku. Wszystko zaczęło się wczoraj od całkiem niewinnego spacerku pod wieczór po lesie, już zmierzchało, a mi po głowie wcale nie chodziły grzyby Aż tu nagle ni z tego, ni z owego takie coś:
Wszystko grzecznie zebrałem celem Niestety okazało się, że wszystko zarobaczywione
No prawie, wszystko. Na szczęście jeden samotny kapelusz był zdrowy, no to hyc na patelnię i
Muszę przyznać, że bardzo mi zasmakowały. Bałem się troszkę, bo spotkałem się z opinią, że „smakują jak opieńki”, ale jak dla mnie to zupełnie co innego
A przynajmniej nie przypominają tych opieniek, które ja spotkałem
Więc dzisiaj z nadzieją wybrałem się do lasu na miejscówkę, gdzie pierwszy raz w życiu spotkałem łuszczaka. Najpierw spotkałem to cudo:
Trzęsak pomarańczowożółty
Następnie szczęka mi opadła
Ale najpierw muszę ostrzec (potencjalnych) amatorów łuszczaków, bo „nie wszystko złoto co się świeci” Trafił mi się taki przykład:
Łuszczak zmienny i trująca maślanka wiązkowa na jednym stanowisku
Ale przejdźmy do konkretów oto moje dzisiejsze zbiory:
Starałem się na zdjęciach ująć te charakterystyczne „łuseczki” i myślę, że przynajmniej w przypadku niektórych fotek nawet się udało Ale dzisiejszy zbiór niestety problemu nie rozwiązuje
W lesie jeszcze MNÓSTWO łuszczaków zostało do
I tu się pojawia kolejny problem, bo od przybytku też głowa boli
Co z tym można zrobić ? Czy suszy się je? A jak tak, to czy zachowują ten fantastyczny smak i aromat?
A jak nie to zostaje tylko marynowanie i ewentualnie zrobić sosik i zapasteryzować ?
P.S. W przypadku paru łuszczaków trafiły się ładne, grubiutkie, soczyste trzonki, więc zamierzam przetestować, czy to, że „je się tylko kapelusze” to prawda