Kolejna nasza wspólna wyprawa to przygoda krajoznawcza, począwszy od wspaniałych przejazdów przez górki a skończywszy na 20 kilometrowej wędrówce.
Penetrowaliśmy piękne górki w mieszanych lasach gdzie siedlisko dla poćca było idealne.
Dzielnie przemierzaliśmy kilometry po niełatwym,chwilami stromym terenie, przekraczając jary i potoki. Było cudnie a do szczęścia brakowało jedynie grzybów. Oczywiście wprawne oko grzyboznawcy, po mimo kompletnej w tym względzie posuchy, wypatrzyło i utrwaliło takie znaleziska.
Dla mnie ,asystentki grzybowej, to bezcenne wyprawy gdyż Zenit dzieli się swą ogromną wiedzą wprawnie i chętnie ,a nauka ta obejmowała mykologię (rzecz oczywista),ale również dendrologię i botanikę.
No bo czy to nie obciach tak kochając las, mylić jodłę ze świerkiem /sosny i modrzewie zostawiamy bo są oczywiste/ czy buki i graby ?. Po godzinnych naukach zdałyśmy z Kadanką egzamin z dendrologii celująco. Wiemy jak odróżnić jodłę od świerka, nawet młodziuchne, potrafimy powiedzieć jak się układają igły ,w którą stronę rosną szyszki i jak wygląda kora oraz jak się układają żyłki w liściach buków,czy grabów, że o symetrii i kształcie nie wspomnę.. No i bezcenny wniosek na koniec: „staremu świerkowi wszystko wisi „…..ha ha ha.
Podziwialiśmy też ukwiecone krzewy kaliny,dzikie czereśnie i fragment zagajnika brzozowego stratowanego przez trąbę powietrzną
Pogodzeni już z myślą,że ceglastych ni hu hu , wychodząc z lasu nasza nagroda była nieduża ale radość wieeeeelka.
Kadanka wypatrzyła na skraju kamienistej ścieżki dwa czarujące,młode poće…..ubaw był po pachy gdyż Zenit proroczo wskazał to miejsce jako ostatnią nadzieję a asystentka zwątpiła,utyskując że w takich kamieniach nic nie rośnie…
Wiele kilometrów przemierzyliśmy jeszcze w drodze do samochodu,zbierając szczaw i wcinając lody cytrynowe w piekącym słońcu .
Spotkaliśmy też i rozmawialiśmy z sympatycznymi mieszkańcami wioski przez którą przechodziliśmy i urzekł nas ich piękny piesek>
I jeśli myślicie ,że to koniec wycieczki to posłuchajcie…..
Zmęczeni ale szczęśliwi, pojechaliśmy do Suchej Beskidzkiej.
To było wspaniale zwieńczenie naszej podróży.
W starej karczmie, która Rzym się nazywa…..tak,tak ….”siedzą ,piją, lulki palą ,tańce ,hulanki ,swawola, ledwie karczmy nie rozwalą…”
Ha ,ha !
A ja tam byłam i kawę piłam, czekając aż Zenit z Kadanką wrócą z romantycznego spacerku.
Tuż obok zwiedziliśmy cudny park z XVIII wiecznym zamkiem, zwanym „małym Wawelem”.
Penetrowaliśmy tak skutecznie,że wyszukaliśmy żółciaka siarkowego,stawy,sadzawki i oczka wodne pełne ryb, a i dendrologii końca nie było….dęby amerykańskie,lipy, jawory i platany. Z nimi to też wesoła historia gdyż obsługa muzeum twierdziła,że w parku ostał się tylko jeden platan,a my z Zenitem znaleźliśmy co najmniej trzy
Na koniec perełka tego miasta i radość dla tych co kochają architekturę. Przepiękny neogotycki kościól,z przełomu XIX/XX wieku, krakowskiego architekta, wizjonera tamtych czasów, Teodora Talowskiego.
Asystentka ,podekscytowana biegła prawie, rozprawiając o historii tego niezwykłego człowieka, a Zenit i Kadanka utrwalali to cudo w fotografii.
Niestety wnętrz nie spenertowaliśmy, uszanowaliśmy szczęśliwe chwile młodej pary….ach,co to musiał być za ślub….
tekst: Justyna Jaśmin
foto: Kadanka – cała galeria >>> KLIKNIJ
foto: Zenit – cała galeria >>> KLIKNIJ
No przepięknie ! Ile zdjęć ! Dzięki Wiesiu!