Podglądałam Wasze eskapady przez cały tydzień.
Super, że duch grzybowy ma się świetnie.
Sobotni poranek – no wiadomo, wytęskniony, wyczekany i… klops. Szaro, chmury wiszą nisko, załamka. Chodzę po domu jak ranna lwica jakiś czas, w końcu stwierdzam, że najwyżej mi d. zleje, przecież nie jestem z cukru. Jeszcze nie doszłam do lasu, a już pojawiały się zwiastuny obfitości – rosnące pomiędzy płytami w przydrożnym rowie. Było ich naprawdę dużo. Niestety gdy tylko wyjęłam aparat i cyknęłam fotkę, zaczęło padać.
Z nieco opadniętą szczęką wkroczyłam do lasu, a tam, no proszę, konkurencja z napazerniczonym koszyczkiem gąsek i podgrzybków. Wiadomo, „Kto rano wstaje”. Na razie nie widzę żadnego jadalniaka, ale co tam. Deszczyk sobie siąpi, ja kombinuję, jak nie zmoczyć obiektywu. Bo przecież tyle grzybków pcha mi się w kadr!
Co rusz pojawiają się gąski niekształtne [jakoś tak mam, że ich nie zbieram] i podgrzybki. Deszczyk pokrapuje. I tak się bawimy przez czas dłuższy.
I tyle na dziś. Jutro, mam nadzieję, wrzucę resztę.